W dniach 26-27 stycznia wyruszyliśmy na wycieczkę do Warszawy. Już od początku zapowiadała się ona znakomicie ze względu na środek transportu z rodzimego Krakowa do stolicy. Jak się może domyślasz Drogi Czytelniku korzystaliśmy wtedy z niewątpliwych uroków podróży liniami PKP. O dziwo do Warszawy dotarliśmy mniej więcej o godzinie podanej w rozkładzie jazdy (mniej więcej oznacza nie tak późno jak się spodziewaliśmy) Od razu po przybyciu na miejsce zaskoczyła nas przyjazna i ciepła (w końcu tylko -15 C) aura stołecznego miasta. Po wyjściu z dworca od razu skierowaliśmy się do galerii handlowej zwanej "Złote Tarasy". Zostawmy jednak tę bądź co bądź najciekawszą cześć wycieczki.Potem skierowaliśmy się do Pałacu Kultury po drodze wysłuchując mniej lub bardziej (częściej mniej) ciekawych faktów o Warszawie. Gdy dotarliśmy do Pałacu natknęliśmy się na wystawę o Leonardzie da Vincim (do dziś się zastanawiam co on ma wspólnego z Warszawą).Po zwiedzeniu ekspozycji wjechaliśmy na szczyt Pałacu Kultury (dziwię się, że nie kazali nam wchodzić po schodach). Przemarznięci i zmęczeni marzyliśmy tylko o spektakularnym zakończeniu wycieczki na przykład rzucając się z góry. Niestety pomysł z góry skazany na niepowodzenie ponieważ na górze umieszczono kraty niepozwalające nikomu wyskoczyć (może ktoś już próbował i dlatego wstawili). Jednak miałem tu wycieczkę opisywać. Po zwiedzeniu Pałacu Kultury i Nauki poszliśmy zwiedzać Stare Miasto, którego zwiedzić się nie dało, ponieważ zostało kompletnie zniszczone przez hitlerowców w czasie II wojny światowej. Po obejrzeniu nieistniejącego miasta obraliśmy kurs na Muzeum Powstania Warszawskiego. Klasa zaczęła się buntować, aczkolwiek protesty nie wniosły nic konstruktywnego (weź tu przekonaj nauczyciela, że ci nogi odpadają i tak dalej). Muzeum jak na tematykę w nim zawartą bardzo nowoczesne i eksponatów brak; ot samolot i parę karabinów na krzyż. Aż dziw że tak dużo miejsca to muzeum zajmuje. Jednak niektórym podobało się przechodzenie przez imitację kanałów. Wreszcie ok. 22:00 po 10-godzinnej męce zawitaliśmy do miejsca odpoczynku. Nawet nie do końca wiadomo jak ten budynek nazwać. Pominę milczeniem ten etap naszej wyprawy, bowiem naprawdę nie ma o czym pisać. O drugim odcinku napiszę w następnej części bo to ostatni moment, w którym mogę ten tekst logicznie na dwie części przedzielić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz